czwartek, 6 czerwca 2013

zawiódł mnie pan, panie Zombie!

Witam, po tej jakże długiej przerwie spowodowanej intensywną nauką (a juz za 4 dni sesja letnia haha!). Wstyd mi, że zaniedbałam blog ale postaram się to naprawić.
Korzystając z wolnej chwili a także z potrzeby odmóżdżenia się po 2 intensywnych dniach na uczelni postanowiłam obejrzeć film, na którzy czekałam przez kilka ostatnich lat. Liczyłam na to, że polubię ten film tak jak lubię pozostałe dzieła tego reżysera ( w końcu nadrobiłam "Halloween", o czym z pewnością napiszę i tak porównam starą i nową wersję), lecz niestety to nie było to samo.
Pan Rob Zombie znany jest z takich filmów jak "Dom 1000 trupów", "Bękarty diabła" czy wspomniany wyżej slasher o Michaelu Myersie. Zdążył już przyzwyczaić widzów do swoich często zakręconych pomysłów. To co komuś może się wydawać ohydne, bo nie lubi gore jest tak naprawdę hołdem dla starych dobrych horrorów. Zombie kocha ten gatunek i jest prawdziwym wizjonerem. Poza tym jest świetnym muzykiem heavymetalowym.
Jak sama nazwa filmu wskazuje "The Lords of Salem" skupia się na znanej nam wszystkim sprawie czarownic. W głównej roli pan Zombie obsadził swą małżonkę - Sheri Moon Zombie, która muszę przyznać z każdym filmem coraz lepiej gra. Ale może tak tylko mi się zdaję. Przybliżę zatem zalążek fabuły.
Heidi pracuje w rockowej stacji w Salem. Pewnego dnia pod swoimi drzwiami znajduję płytę nieznanego zespołu The Lords of Salem, którą później puszcza podczas swojej audycji. Owa muzyka uwalnia klątwę wisząca nad miasteczkiem i jest ona związana z egzekucjami czarownic (nie zawsze trafnymi).
Początek filmu był zachęcający, ciekawa historia. Bardzo podobała mi się postać pana historyka, który badał całą sprawę dotyczącą czarownic. Rob Zombie jak zwykle zaserwował nam kawał dobrej muzyki w tym filmie, a szczególnie ową piosenkę The Lords of Salem. 
I w tym filmie Zombie chciał złożyć hołd klasykom. Film jest utrzymany w takim stylu jak "Lśnienie" - podział na dni. Napięcie jest stopniowo budowane. Rob zdecydowanie chciał zrobić coś innego niż do tej pory. Niestety do mnie to nie trafia.
Końcówka to jeden wielki chaos obrazków - księży masturbujących się przy użyciu dildo, Sheri tańczącej z jakimś metalem. Sama nie wiem co myśleć i jak to odebrać.
Początkowe pozytywne nastawienie malało z każdą sekundą. Jeśli lubicie Roba to zobaczcie ten film, ze względu na to jak różni się od np. "Domu 1000 trupów", a nóż wam się spodoba. Ja ogólnie nie polecam tego filmu. What a shame.


PS Bardzo ciekawe nawiązanie do historii czarownic w Salem. Główna bohaterka nosi nazwisko Hawthorne, niczym pisarz Nathaniel Hawthorne, którego przodek był prześladowcą czarownic. Początkowo Nathaniel nazywał się Hathorne, lecz gdy poznał historię swojego rodu to dopisał do swojego nazwiska literkę "w"aby nikt go z tym nie kojarzył. "Szkarłatna litera", jego słynna książka, jest jakby rozliczeniem się z tym w czym brał udział jego przodek.

4/10

sobota, 3 listopada 2012

Trochę krwi, trochę science fiction i voila!


Hello! Z miejsca przepraszam, za tak długą nieobecność jeśli ktokolwiek czyta te moje wypociny. Niestety wszystko co dobre musi się skończyć a w tym przypadku mam na myśli wakacje. One się kończą a zaczynają się studia, które w moim przypadku oznaczają mało czasu na przyjemności. Lecz nie smućcie się rodacy! Oglądam! Ale nie czytam, bo czytania mam dużo na te moje piękne przedmioty. W każdym bądź razie zaczął się listopad. Mam w zwyczaju świętować Halloween, poprzez oglądanie horrorów. Dużo ich nie obejrzałam, bo najzwyczajniej w świecie padłam po cudownej 4 godzinnej podróży z Lublina do Przeworska. Narazie zajmę się jednym z filmów, które obejrzałam a bardzo mnie zaskoczyły.

Znacie te filmy o nastolatkach, które sobie gdzieś wyjeżdżają, piją i nagle pojawia się morderca i zabija ich po kolei? Ten film może się wydawać powtórką z rozrywki. Nic bardziej mylnego! Twórcy "Avengersów" zaserwowali nam niezłą ucztę - mamy tutaj wszelkiego rodzaju strachy. Wielu ludzi doszukuje się nawiązań do innych horrorów i przyznam, że znalazłoby się ich trochę (m.in. "Hellraiser", "Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną" and so on, and so forth). Wszystko to pięknie przypomina mi filmy science fiction a także "Mgłę" na podstawie Stephena Kinga. Co jest rzeczywistością a co jest fikcją? Świat przedstawiony w tym filmie nie ma żadnych barier, pod sam koniec filmu krew leje się strumieniami. Niby coś co możemy odnaleźć w wielu dzisiejszych filmach, jednakże ten film ma swój urok. Co się na niego składa? Głównie sam pomysł - niczym w Big Brotherze, bohaterowie są obserwowani, ba nawet odbywają się zakłady dotyczące śmierci poszczególnych osób. Szeroka gama "strachów" od krokodyli do zjaw, czego duża zapragnie. No i zakończenie. Film, o którym było głośno a mnie wydaje się być niedoceniony (ocena na filmwebie). Dziś prawdziwych horrorów komediowych już nie ma, a dla mnie taki właśnie jest ten film i lubię go, bardzo.
Jeśli chodzi o obsadę to na owacje zasługuje aktor grający Marty'ego - najzabawniejsza i najsympatyczniejsza postać, reszta jest wyblakła. No i oczywiście nie można zapomnieć o Sigourney Weaver. Żeby film się sprzedał twórcy zatrudnili znanego nam Thora, który zagrał typowego amerykańskiego głupka.

Ogółem film warty zobaczenia, chociażby żeby samemu sobie wyrobić zdanie i zobaczyć co jeszcze można wymyśleć. W dzisiejszych czasach każdy film kopiuje znane juz motywy albo po prostu jest remakiem a tu bang, jednak da się być kreatywnym. Brawa za scenariusz! Oceniam go na 7, bo jednak parę rzeczy bym zmieniła. Mimo wszystko bardzo miło będę go wspominać i na pewno będę go polecać.

7/10

wtorek, 4 września 2012

Zobacz jak rodzi się strach.


Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią oto moje trzy grosze na temat najnowszych wersji "TCM".
Zamiast opisywać fabułę dodam, że została ciekawie rozbudowana. Film rozpoczyna się jako relacja policjii z miejsca zbrodni, co nadaje temu świetny klimat. Dowiadujemy się więcej o członkach rodziny Hewittów (w poprzednich wersjach nosili nazwisko Sawyer), którzy zostali trochę 'zremasterowani' - mamy dziadka, jednak nie ma on (jeszcze) 100 lat, jest także jeszcze bardziej pokręcony szeryf i mały brat Leatherface'a, trochę zdziczały. Hewittowie nie jedzą swych ofiar, są za to jeszcze bardziej okrutni. Nie przedstawiono tutaj słynnej sceny kolacji.
Twórcy postanowili pokazać bardziej" uczłowiecznić" naszego głównego bohatera. Nie jest on półgłówkiem, który tnie wszystko co się rusza piłą mechaniczną i później to zjada. Jego zachowanie ma związek z przeżyciami w dzieciństwie. Ten wątek sprawia, że zło jest nam bliższe niż kiedykolwiek było. W końcu Leatherfacem może być każdy kto przeżył coś strasznego w swoim życiu. Jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek? Takie pytanie zawsze zadaję sobie, gdy oglądam filmy o mordercach. Po wielu nocach spędzonych na czytaniu o tych prawdziwych zabójcach mogę powiedzieć tylko tyle: dalej niż nam się wydaje.
Wracając do filmu, mamy tu do czynienia z prawdziwą masakrą. Więcej gore sprawia, że miłośnicy tego gatunku lubią tą wersję. Także krew się leje, są makabryczne sceny. Tego brakowało wcześniejszym częściom.
Co najbardziej mi się podobało? Wszystko opisane wyżej. Jest to zdecydowanie mój ulubiony film. Jak już wspominałam kiedyś mnie przeraził, dlatego mam do niego sentyment. Ma duszny, mroczny klimat, którego brakuje wielu filmom. Brawa dla R. Lee Ermeya, który przekonywująco zagrał szeryfa, brr...

10/10


W 2006 roku powstała kolejna część nawiązująca do tej z 2003 roku. Wiele się wyjaśnia, m.in. dlaczego Monty jeździ na wózku. Atmosfera jest gęsta a klimat nadal taki jak w poprzedniej wersji. Film ukazuje nam dzieciństwo Leatherface'a, a później jak zwykle wyżywa się on na nastolatkach. Jest on również brutalny tak jak jego poprzednik (co mi się akurat podoba). Końcówka jest trochę rozczarowująca ale wielbiciele TCM Marcusa Nispela się nie zawiodą :)

9/10



Pisząc o "Teksańskiej" nie w sposób wspomnieć o tym co sprawiło, że powstał ten film. Kiedyś czytałam, że stał sobie któregoś dnia w sklepie w ogromnej kolejce. Tak bardzo go to zdenerwowało, że jak spojrzał na stojącą nieopodal piłę mechaniczną to miał ochotę tych wszystkich ludzi wymordować nią. I tak wpadł na pomysł tego filmu. Jednak chyba najczęściej wspominana jest historia Eda Geina. Dlatego też na plakatach filmu pojawiają się opisy, że jest on na faktach autentycznych. Nic bardziej mylnego. Ed Gein pochodzi z Plainfield. Wychowywała go tylko matka, która była wierną katoliczką aż do przesady. Wmawiała swojej dwójce synów, że kobiety to zło. Mały Ed rósł przekonany, że to co mówi jego matka jest prawdą. Wyrósł na dziwaka, jednak nikomu nie robił krzywdy. Kobiety fascynowały go (szczególnie dlatego, że matka była dla niego bożyszczem) do tego stopnia, że po zabiciu dwóch dziewczyn robił z ich ciał "przebrania", w których później tańczył przed domem. Potrafił także zrobić różne naczynia i meble z ludzkich kości. Cała sprawa wyszła na jaw, gdy zaprosił młodego chłopca do siebie do domu i pokazał mu półkę pełną ludzkich głów. Twierdził, że to ofiary Apaczów. Chłopiec opowiedział o tym ludziom. Początkowo nie wierzyli, lecz po zniknięciu dwóch młodych dziewczyn zainteresowano się Edem. To co zobaczyła policja po wejściu do jego domu jest szokujące - wspomniane wcześniej meble i naczynia, rozkładające się zwłoki i maski z ludzkiej skóry. Eda uznano za niepoczytalnego i do końca życia znajdował się w szpitalu psychiatrycznym. Był spokojny, lecz nie minęło mu jego zafascynowanie kobietami.


Jeśli kogoś zafascynowała historia Eda, to polecam film "Deranged" z 1974 roku. Jest trochę podkoloryzowany ale też ma świetny klimat. Idealnie pokazuje życie zdziczałego mordercy. Nie ma tutaj sceny gore ale za to mamy scenę kolacji tak jak w TCM. Miejscami jest to nawet czarna komedia. Polecam szczególnie fanom biografii seryjnych morderców.

10/10


poniedziałek, 3 września 2012

The Saw is family.


Odkąd jako dziecko dowiedziałam się o tym filmie zawsze przerażała mnie wizja mordercy z piłą mechaniczną. Do momentu obejrzenia pierwszej części z 1974..
Debiut Tobe'a Hoopera, film kultowy itp itd. Ok rozumiem, kiedyś może robił wrażenie.Chociaż zdaje mi się, że nawet jakbym miała być Michaelem J. Foxem i podróżować w czasie to i tak w żadnej dekadzie ten film nie zrobiłby na mnie wrażenia. Spowodował tylko śmiech, z pogardą.
Na obrzeżach Teksasu grasuje rodzina kanibali, z których najbardziej rozpoznawalny jest człowiek noszący maskę zrobioną z ludzkej skóry, stąd jego pseudonim - Leatherface.Oprócz niego mamy do czynienia z jego bratem (Gall Anonim), szeryfem i dziadkiem.
Przyznam się bez bicia najpierw obejrzałam wersję z 2003 roku. Miałam wtedy 14 lat i do tej pory oglądałam filmy o różnych stworach. Tym razem zło nabrało formy ludzkiej i powiem szczerze, że nieźle się przestraszyłam na tym filmie. Od tamtej pory nic juz mnie tak nie przestraszyło.
Ten fakt ma znaczenie dla mojej oceny pierwowzoru. Niby mamy dobrą ciężką atmosferę (chociaż była gęstsza w wersji z 2003 roku), ciekawy pomysł no ale jednak coś kurcze jest nie tak. O tyle o ile scena z autostopowiczem jest trochę straszna, to reszta filmu wcale mnie nie przeraziła. Najśmieszniejsze było dla mnie jak Leatherface biegał za Sally a ona walnęła głową o konar, komedia! Człowiek nie może doczekać się, aż ten film się skończy. Całkowicie niezrozumiała jest "scena obiadowa" z białym jak kreda dziadkiem. No i na koniec Leatherface tańczy niczym Maserak, tylko że z piłą mechaniczną. Reasumując, film jest dla mnie nieporozumieniem, chociaż bardzo bym chciała lubić ten kultowy horror. Nie da rady.

1/10



Tobe Hooper przypomniał sobie po 12 latach o tej znanej już rodzince. Dzisiaj obejrzałam w końcu tą część.
Dwóch głupków wybiera się na imprezę do Teksasu, lecz po drodze spotykają Leatherface'a, który zrównuje ich z ziemią. Świadkiem tej zbrodni jest radiowa reporterka, do której ta dwójka młodych ludzi zadzwoniła celem żartu. Całość zostaje nagrana. Pani dziennikarka kontaktuje się z miejscowym szeryfem, którego wciąż nurtuje sprawa sprzed 12 lat.
Tutaj mamy przynajmniej FABUŁĘ, coś więcej niż fakt, że ktoś morduje i pożera ludzi. Film zaczyna się naprawde świetnie. Są niektóre bezsensowne sceny m.in.: jak podniecony Leatherface gładzi nogę dziewczyny piłą mechaniczną albo ogólnie jak bardzo uległy jest wobec niej. Musimy jednak pamiętać, że to jest nie tylko horror, lecz wg zamierzenia Hoopera ma mieć także elementy komedii. Ok Tobe, wybaczam ci to po tak tragicznej jedynce.
W tej części zagrał świetny i znany fanom horrorów Bill Mosley ("Dom 1000 trupów", "Bękarty diabła"). Jego Top Chop świetnie wpasował się w klimat i był zabawny. Parę razy nawet się można przestraszyć jak Leatherface nagle wyskakuje z piłą mechaniczną. Za całkiem miło spędzony czas:

7/10


Teraz moja ulubiona część, z tych starszych. Jak zwykle ludzie jadący gdzieś zostają zaatakowani przez rodzinkę. Uwielbiam Texa, którego zagrał Viggo Mortensen. Byłam bardzo ciekawa jak zagra świra. Trzeba przyznać, że udało mu się to, jest przekonywujący. Ta częśc nie jest stylizowana na czarny humor chociaż parę śmiesznych elementów by się znalazło. Jednak jest bardziej klimatyczna od dwójki. WRESZCIE JAKIEŚ NORMALNE SCENY POŚCIGU. Polecam z ręką na sercu jest to najlepsza część, nie nakręcona przez Tobe'a a przez Jeffa Burra. Kolejnym plusem jest także muzyka. Uważam, że ta odsłona "Teksańskiej.." jest najbardziej niedoceniona.

8/10


Po raz czwarty nastolatki padają ofiarami świrów. Ta część miała być parodią. Nie mam nic przeciwko prześmiewczym filmom jeśli mnie śmieszy. Ten film jest mega pomyłką, nie masakrą lecz tragedią! Odradzam  sięganie po tą częśc, nie znam jej entuzjastów. Zresztą ocena na filmwebie - 3,7 mówi sama przez siebie. Jedyną ciekawą rzecza w tym filmie są początkujący Matthew McConaughey i Renee Zellwelger. Ale niech pozostaną tylko ciekawostką.

1/10 dno dna.

W następnej notce zajmę się nowszymi wersjami "Teksańskiej..", ahoj! :)

niedziela, 2 września 2012

Nikt z nas nie wie, ile nam zostało. I dlatego musimy sprawić, by każdy dzień miał znaczenie.



Zamierzam podkreślać zawsze jedną rzecz przy ocenianiu każdego serialu - najbardziej epicki jest dla mnie LOST i to on jest dla mnie po prostu serialem idealnym. Niedawno skończyłam oglądanie (z bólem) "Sześćiu stóp pod ziemią". Bardzo rzadko to mówię/piszę - stawiam go w czołówce epickich seriali zaraz obok Losta. Dlaczego? Zamierzam to dziś wyjaśnić. No ale najpierw kilka słów o tym czym się zajmujemy.
Nathaniel Fisher jest właścicielem domu pogrzebowego. Ma dużą rodzinę - dwóch synów i córkę. Po jego śmierci wraca długo niewidziany pierworodny Nate i przejmuje interes razem ze swoim bratem Davidem. I tak oto zaczynamy przygodę ze specyficzną rodziną Fisherów. Za co ich kocham?
Przede wszystkim za to jak są przedstawieni bohaterowie. Nie spływają z nich tony makijażu, ich wygląd jest realny. Pozwala to bardziej zidentyfikować się z nimi.
Każdy jest popieprzony na swój sposób. Tak jak w życiu - mamy różne przyzwyczajenia, odchyły do normy. Dlatego też niektóre sceny, które nie są zbyt realne wcale mnie nie odstraszają. Moja wyobraźnia podsuwa mi różne obrazy, i got used to it :)
Serial uczy nas szanować życie. Każdy odcinek zaczyna się czyjąś śmiercią, poza tym mamy do czynienia z pracownikami domu pogrzebowego. Kiedy zaczynałam oglądać ten serial jeszcze bolała mnie śmierć bliskiej osoby. Powiem szczerze, że ten serial nauczył mnie radzić sobie z tęsknotą do zmarłych.

Pokochałam postać Nate'a. A jest on bardzo specyficzny. Podoba mi się jego zaradność, to że skończył studia a później podróżował po Europie. Uwielbiam jego cytaty. Jeden z nich to tytuł tej notki.
Jeśli chodzi o ulubione sezony to jest to zdecydowanie 1 i 3. Pierwszy za to, że z każdym odcinkiem poznawałam tą pokręconą rodzinkę a trzeci za ciekawy wątek związany z Lisą (której nienawidzę). Jeśli miałabym wybrac ulubiony odcinek to zdecydowanie byłby ten, w którym Nate omyłkowo wziął LSD.
Michael C. Hall również świetnie się spisał. Brawurowo zagrał geja, za tę rolę lubię go jeszcze bardziej niż po "Dexterze".
Reasumując jest to świetny, inteligentny i ponadczasowy serial. Jednak nie jest on dla wszystkich. Niektórych mogą zgorszyć sceny sexu homo lub hetero (to produkcja HBO deal with it!) lub mogą uważać niektóre wątki za po prostu głupie. Jednak polecam ogromnie, ten serial będzie w moim sercu, zawsze. Na koniec jeszcze jeden cytat i piosenka z finałowego odcinka.

10/10




Tracy Montrose: Dlaczego ludzie umierają?
Nate Fisher: By uczynić życie ważnym.









sobota, 1 września 2012

Nowozelandzka masakra kosiarką spalinową.


Kocham horrory, po prostu je uwielbiam. Do tego filmu zabierałam się już chwilę i zawsze było jakieś ale. Korzystając z długiego konta premium na kinomaniaku postanowiłam obejrzeć zaległe filmy i wczoraj padło właśnie na ten film. NIE ŻAŁUJĘ WYBORU!
Zoolodzy sprowadzają do Nowej Zelandii nowy gatunek zwierzęcia - szczuromałpę. Podczas wizyty w zoo matka Lionela (głównego bohatera) zostaje przez nią ugryziona. Co w skutku okazuje się tak fatalne, że staję się ona..zombie. Umarlaków przybywa a walczy z nimi wspomniany wcześniej Lionel.
Jest to horror ale także komedia. I właśnie te komediowe wstawki uwielbiam w tym filmie najbardziej. A jest to mój ulubiony typ humoru - absurdalny. Matka głównego bohatera po zamianie w zombie zjada psa jego ukochanej:
-Twoja matka zjadła mojego psa!- krzyczy roztrzęsiona Paquita (ukochana naszego protagonisty)
- Ale niecałego! - odpowiada Lionel.
Mistrzowska jest także scena, w której bohater wybiera się na plac zabaw z dzieckiem zombie - epickość.
Nie mam nic przeciwko filmom klasy b, dlatego niektóre efekty (przerośnięta matka Lionela) mi nie przeszkadzały, wręcz bawiły jeszcze bardziej. Musicie także wiedzieć, że kocham gore, także hektolitry krwi mnie zadowoliły.
Jest scena, którą zapamiętam i będę lubić do końca życia. A mianowicie chodzi mi o zabijanie zombiaków kosiarką.

Istna masakra! Film powstał w 1992 roku, jednak nawiązuje do wcześniejszych horrorów. Jest zdecydowanym klasykiem, którego polecam wszystkim fanom gatunku. Do tej pory obejrzałam kilka kultowych horrorów, nie wszystkie przypadły mi do gustu (Halloween, Teksańska masakra z 1974) ale ten stał się z miejsca moim ulubionym.

9/10

Revenge is sweeter than you ever were.


"Revenge" to nowość ABC z jesieni 2011 roku. Zachęcona dobrymi opiniami i tym, że serial został przedłużony postanowiłam obejrzeć pilota tego serialu.
Emily Thorne przybywa do Hamptons i tam rozpoczyna nowe życie. Nikt jednak nie wie jaką skrywa tajemnicę - a jest nią chęć zemsty na ludziach, którzy skrzywdzili jej ojca.
Dobry motyw jest, wykonanie też niczego sobie. Serial trzyma nas w napięciu, Emily powoli eliminuje swoich wrogów. Jednak okazuje się, że to coś więcej niż elita Hamptones. Czy ta młoda dziewczyna sobie z tym poradzi? I czy możemy powiedzieć to samo o scenarzystach?
Jak o tym myślę to od razu przypomina mi się serial "Prison Break", tak bardzo początkowo kochany przez masy (trzeba przyznać, że mieli dobry pomysł) a później znienawidzony (jeśli chodzi o fabułę kolejnych sezonów to aż się ciśnie na usta-  fuck logic). Tam też początkowo przeszkodą było więzienie a doszło do tego, że później mieliśmy do czynienia z Firmą. Trzymam kciuki, żeby "Revenge" nie podzieliło losu swego poprzednika.
Ogólnie rzecz biorąc to bardzo dobry serial. Mamy suspence, mamy ładnych ludzi. Czasami gra głównej aktorki może denerwować ale da się to przeżyć. All in all, wszystko będzie dobrze byle nie zrobili z tego Mody na Sukces i zakończyli serial na 2 albo maksymalnie 3 sezonie. POLECAM

9/10